Niestety, tym razem nie można mówić o sukcesie. Po pierwsze trzeba było w odpowiednim prześwietlić jajka i zostawić tylko zapłodnione. Po drugie, trzeba było sprawdzić (pławienie), które pisklaki są żywe i tylko te zostawić.
Nie było głowy, nie było czasu... praca, wyjazd - i takie to są właśnie pożytki z gospodyni niepełnoetatowej.
Wczoraj rano wykluł się jeden pisklaczek i jak już wiadomo - jedyny.
Dłuższe pozostawienie kwoczki na gnieździe było bez sensu, bo ona musi się zajmować tym małym, który już jest.
Poszłam więc tam i ostrożnie powyjmowałam spod kwoczki kolejno wszystkie jajka. Powkładałam je do miski z ciepłą wodą, jednak żadne się nie ruszało, a podobno te z żywymi pisklętami powinny wręcz podskakiwać.
Poszłam z nimi na pole i tam w spokoju dokonałam oględzin. Tylko w dwóch jajkach były martwe pisklaki, pozostałe nie były w ogóle zapłodnione, po prostu wylała się z nich płynna zawartość jajka.
No cóż, to nauczka - jednak strasznie przykra.
Oby tylko teraz kwoczka zeszła z tego pustego gniazda. Mały kokosi się tam pod nią i wygląda obiecująco.
Kwoczka zajada bardzo łapczywie podstawioną pod dziobek specjalną mieszankę smakołyków, przygotowaną przeze mnie dla piskląt (z dodatkiem pokrzywy, gotowanego jajka i twarogu) i karmi też jedynaczka do dziobka. Mam nadzieję, że sama zacznie schodzić, bo takie długie siedzenie bardzo osłabia kurkę. To już ponad 3 tygodnie.
Jeśli nie, to nie mam pojęcia, jak ją do tego namówić...
37243097_1911793258911828_4775843671390027776_n.jpg
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.