Fermentowane herbaty
: 28 maja 2020, 9:25
Choć prawidłowa nazwa tego procesu chemicznego to 'oksydacja', to potocznie mówi się o herbatach fermentowanych. Herbatą fermentowaną jest choćby zwykła czarna, którą pijemy na co dzień, ale przefermentować można praktycznie każdy jadalny liść (a większość jest jadalna). Efekt fermentowania jest zależny od rodzaju liścia, te z dużą ilością garbników zwykle są bardziej gorzkawe w smaku, ale tak naprawdę warto eksperymentować i samemu sprawdzić, które smaki pasują nam najbardziej.
Ja na początek fermentowałam liście malin i poziomek, ale plany mam o wiele szersze. W sieci mnóstwo jest przepisów na ten temat, przeczytałam je wszystkie i zastosowałam następującą metodę:
1. Zerwane liście rozkładamy w suchym przewiewnym miejscu do zwiędnięcia (ok 2-3 godziny).
2. Następnie trzeba się nad nimi poznęcać: metoda tradycyjna nakazuje zwijanie ich w kulki w palcach i ugniatanie, mocne, nawet do puszczenia soku. Ja idę na łatwiznę, liście z grubsza mielę w robocie kuchennym.
3. Zgniecione liście ciasno upychamy w słoiku - naprawdę ciasno, mi do 2-litrowego weszły liście rozłożone na powierzchni metra kwadratowego
4. Słoik zakręcamy (niezbyt mocno, bo potem będzie problem, o którym piszę poniżej).
5. Wstawiamy do piekarnika ustawionego na najniższą temperaturę (zalecana ok 30-40 stopni, ale ja nie mam termometru, więc na oko).
6. "Pieczemy" 2-3 godziny (zależnie od rodzaju i liczby liści). Gdy zmienią kolor na zgniłozielony lub brązowy, a w kuchni roznosi się wyraźny zielny zapach są gotowe.
7. Słoik wyciągamy i od razu odkręcamy (jeśli tego nie zrobimy to się fest zasysa, bo w środku wytarza się wilgoć, dlatego też nie należy mocno zakręcać)
8. Zawartość czyli mokrą kupkę liści intensywnie pachnących ziołami i owocami, po wystygnięciu wyjmujemy ze słoika. Powinny być mocno zlepione, więc rozrywamy je palcami, rozkładamy cienką warstwą na blasze i ponownie wstawiamy do piekarnika na 40 stopni, aż do całkowitego wysuszenia (uwaga: schną o wiele szybciej niż świeże liście, więc trzeba pilnować, żeby nie przesuszyć).
I gotowe. Wczoraj zrobiłam sobie napar z miksu suszonych i fermentowanych poziomkowych. Wyszła fantastyczna lekka herbata o zapachu poziomek.
Ja na początek fermentowałam liście malin i poziomek, ale plany mam o wiele szersze. W sieci mnóstwo jest przepisów na ten temat, przeczytałam je wszystkie i zastosowałam następującą metodę:
1. Zerwane liście rozkładamy w suchym przewiewnym miejscu do zwiędnięcia (ok 2-3 godziny).
2. Następnie trzeba się nad nimi poznęcać: metoda tradycyjna nakazuje zwijanie ich w kulki w palcach i ugniatanie, mocne, nawet do puszczenia soku. Ja idę na łatwiznę, liście z grubsza mielę w robocie kuchennym.
3. Zgniecione liście ciasno upychamy w słoiku - naprawdę ciasno, mi do 2-litrowego weszły liście rozłożone na powierzchni metra kwadratowego
4. Słoik zakręcamy (niezbyt mocno, bo potem będzie problem, o którym piszę poniżej).
5. Wstawiamy do piekarnika ustawionego na najniższą temperaturę (zalecana ok 30-40 stopni, ale ja nie mam termometru, więc na oko).
6. "Pieczemy" 2-3 godziny (zależnie od rodzaju i liczby liści). Gdy zmienią kolor na zgniłozielony lub brązowy, a w kuchni roznosi się wyraźny zielny zapach są gotowe.
7. Słoik wyciągamy i od razu odkręcamy (jeśli tego nie zrobimy to się fest zasysa, bo w środku wytarza się wilgoć, dlatego też nie należy mocno zakręcać)
8. Zawartość czyli mokrą kupkę liści intensywnie pachnących ziołami i owocami, po wystygnięciu wyjmujemy ze słoika. Powinny być mocno zlepione, więc rozrywamy je palcami, rozkładamy cienką warstwą na blasze i ponownie wstawiamy do piekarnika na 40 stopni, aż do całkowitego wysuszenia (uwaga: schną o wiele szybciej niż świeże liście, więc trzeba pilnować, żeby nie przesuszyć).
I gotowe. Wczoraj zrobiłam sobie napar z miksu suszonych i fermentowanych poziomkowych. Wyszła fantastyczna lekka herbata o zapachu poziomek.