Na niektórych różach pojawia mi się od ubiegłego sezonu dziwna choroba. Najpierw marnieją liście, żółkną i wyglądają, jakby je zaatakował jakiś grzyb. Stan się pogarsza, liście przestają rosnąć, żółkną, wysychają, a przy bliższych oględzinach okazuje się, że tu, gdzie pęd wyrasta z korzenia jest on jakby zeschnięty i łatwo się w tym miejscu wyłamuje.
I po róży :(
20170319_115917.jpg
20170319_115924.jpg
20170319_115927.jpg
20170319_115939.jpg
Nie wiem, co to za choroba, ale wynalazłam na nią panaceum, które było rozpaczliwym krokiem w stylu
nie wiem, co robić, to zrobię cokolwiek.
1.Jeśli coś się dziwnego z różą dzieje, liście jakoś dziwnie wygladają i podejrzewam, że to może być TO - rozgrzebuję delikatnie palcami ziemię u nasady pędu i sprawdzam. Jeśli tak, to pęd u nasady jest zbrązowiały i pomarszczony, jakby zaczynał schnąć.
2.Usypuję mały kopczyk , tak żeby ten pęd, a zwłaszcza "chory" fragment był schowany pod ziemią i uklepuję go ciasno. Trzeba to robić ostrożnie, tak by pędem nie poruszać, bo łatwo go można wyłamać
3.Codziennie sprawdzam, czy kopczyk się trzyma, ew. poprawiam
4.Udało mi się w ten sposób uratować chore pędy kilku róż: rok temu
Nostalgie,
Astrid Graffin von Hardenberg i
Sea Foam, w tym roku
Eden Rose; ale druga Edenka padła - tam się nie udało :(
5.Diagnostyczne rozgrzebanie uratowanych pędów wskazuje, że ta zgorzelowata tkanka jest tam nadal, ale jakby zagojona, no w każdym razie te pędy żyją i kwitną.
Taki to ze mnie pomysłowy Dobromir!